Billy Elliot zwycięzca w Teatrze Rozrywki w Chorzowie [Z NOTATNIKA RECENZENTKI]
Henryka Wach-Malicka13 kwietnia 2015
Nie jest łatwo mierzyć się z legendą, a “Billy Elliot” powoli legendą przecież się staje. Przede wszystkim za sprawą wersji filmowej, choć wielu polskich teatromanów widziało także jego słynne, londyńskie wystawienie sceniczne. Dobrze się jednak stało, że Teatr Rozrywki w Chorzowie, nie oglądając się na inne inscenizacje, proponuje własną wizję musicalowej historii, z budująco dydaktycznym przesłaniem w tle.
Billy Elliot w Teatrze Rozrywki PREMIERA
W Teatrze Rozrywki powstało przedstawienie, które ogląda się z przyjemnością, a momentami z podziwem: dla reżyserskiej inwencji Michała Znanieckiego, dobrego aktorstwa, rozmachu scenograficznego Luigiego Scoglia i… kasy, jaką dyrekcja musiała zdobyć. Gadanie o pieniądzach do recenzenta niby nie należy, ale bieda dziś w kulturze taka, że porządne wystawienie musicalu, z “obowiązkowym” i kosztownym sztafażem gatunku, na uwagę recenzenta po prostu zasługuje.
A “Billy Elliot” to tylko z pozoru prosta historia – zderzenie niewinnych marzeń dziecka z brutalną rzeczywistością upadającej górniczej osady, w której ludzie myślą o tym, jak przetrwać kryzys, a nie jakie znaczenie może mieć w życiu człowieka sztuka. W teatralnej rzeczywistości tak prosto już nie jest, bo libretto Lee Halla oscyluje wokół dwóch trudnych do zainscenizowania (i raczej naszkicowanych, niż zbudowanych dramaturgicznie) wątków-kluczy.
ZOBACZ KONIECZNIE:
Billy Elliot w Teatrze Rozrywki: Konotacje śląskie są oczywiste [WIDEO]
Z jednej strony to sentymentalny portret utalentowanego półsieroty, tęskniącego w snach za zmarłą matką, z drugiej – (niby) naturalistyczny obraz strajkującej górniczej wspólnoty, która nagle doznaje cudownej odmiany i solidarnie wspiera potencjalnego tancerza dobrowolną składką na jego edukację. Oczywiście to trochę pretekst dla wybrzmienia wyrazistej (choć nie klasycznie musicalowej) muzyki Eltona Johna, ale jeśli musical ma nas wzruszyć i przekonać, to warstwa narracyjna nie może trącić banałem. I pod wprawną ręką Michała Znanieckiego nie trąci!
Nie ma w tym przedstawieniu krępującej ckliwości, jest za to kilka momentów szczerze poruszających, w których widownia nie wstydzi się okazać wzruszenia. To między innymi sceny z matką, w delikatnej interpretacji Wioletty Białk, i kilkuminutowa sekwencja, gdy współmieszkańcy składają się na wyjazd chłopca do Londynu, ale robią to dyskretnie i jakby lekko zaskoczeni własnymi decyzjami.
Jeszcze większe brawa należą się reżyserowi za to, że nie uległ pokusie nagięcia angielskiego strajku do polskich realiów, choć pewno pokusa była, a sytuacja nieomal sama się o to “prosiła”. Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, że nie zamieniono twarzy premier Thatcher na wizerunek naszej szefowej rządu… Oczywiste zaś analogie do tego, co dzieje się u nas, widzowie sami już sobie, nomen omen, dośpiewali.
http://www.rp.pl/artykul/2,1193695-Billy-Elliot-zostal-Polakiem.html
http://wiadomosci.onet.pl/slask/tworcy-o-musicalu-billy-elliot-jest-o-spelnianiu-marzen/7f6117
VIDEO