MIŁOŚĆ W CZASACH INKWIZYCJI
Jednym z ostatnich operowych wydarzeń w Polsce przed wprowadzeniem kolejnych obostrzeń była premiera opery Don Carlos G. Verdiego. Łódzka opera od około roku nosiła się z zamiarem wystawienia tego tytułu, co w warunkach pandemicznych stało się niełatwym wyzwaniem. Do projektu zostali zaproszeni światowej sławy śpiewacy. Widzowie piątkowego, premierowego spektaklu mieli wyjątkowe szczęście – oprócz możliwości obejrzenia przedstawienia w wyjątkowej obsadzie uczestniczyli także w ostatnim wydarzeniu przed kolejnym lockdownem.
Opera została wystawiona w wersji koncertowej wzbogaconej o elementy inscenizacji. Spektakl wyreżyserował znany ze swoich ciekawych, widowiskowych pomysłów Michał Znaniecki. Z powodów pandemicznych przearanżował scenę (trochę, jak w grudniowym Don Pasquale) – orkiestra została podzielona, sekcja smyczkowa pozostała w kanale orkiestrowym, wykonawcy głównych ról śpiewali z proscenium, zaś muzycy sekcji instrumentów dętych i perkusyjnych zostali umieszczeni tuż za nimi. Z tyłu, na podwyższeniu występował chór, balet i wykonawcy ról pobocznych – w przeciwieństwie do głównych solistów: w kostiumach, z elementami choreografii i rekwizytami. Koordynacja takiego widowiska nie mogła być łatwa i pomimo wszelkich starań dyrygenta Vladimira Kiradjieva nie zawsze w pełni się udawała. W tle wyświetlane były obrazy Wojciecha Siudmaka w multimedialnej oprawie – bardziej bądź mniej nawiązujące do treści libretta.
element scenografii spektaklu, obraz Wojciecha Siudmaka w multimedialnej oprawie, fot. Ewa Ryszkowska |
Niezwykle udany był występ Rafała Siwka w roli Filipa II, roli, którą artysta od wielu lat z powodzeniem kreuje na europejskich (i nie tylko!) scenach. Trzeba powiedzieć, że śpiewak podczas piątkowego spektaklu najjaśniej błyszczał spośród gwiazdorskiej obsady. Wspaniale zinterpretował postać introwertycznego monarchy, w jego grze aktorskiej dostrzec można było zarówno królewski majestat, stanowczość i surowość, jak i cierpienie, ból i smutek. Równie świetny był wokalnie, miałem wrażenie, że jest w jeszcze lepszej formie (!) niż w październiku; tubalny, szlachetny głos wzbudzał podziw już od pierwszych scen z jego udziałem, świetny w duecie z Posą Restate! Presso la mia persona. W III akcie pokazał pełnię swoich możliwości – pięknym legatem zachwycał w arii Ella giammai m’amò (nagrodzonej obfitymi owacjami publiczności), pomyślny w jego wykonaniu był także duet z Wielkim Inkwizytorem Son io dinnanzi al re?. Potężny bas o ogromnym wolumenie dominował nad innymi wykonawcami i zachwycał również w scenach zbiorowych.
W roli Elżbiety di Valois wystąpiła Aleksandra Kurzak. Miałem wątpliwości, czy ten repertuar nie jest zbyt ciężki dla dość lekkiego głosu artystki. Z początku nie byłem przekonany do jej interpretacji tej partii, jednak z każdą kolejną sceną głos śpiewaczki przybierał na sile, a interpretacja stawała się coraz bardziej emocjonalna i wiarygodna. Ładnie zabrzmiała aria w scenie pożegnania z Hrabiną Aremberg (Non pianger mia compagna), dużą dawką miłości naszpikowane były oba duety z tytułowym Don Carlosem (Io vengo a domandar grazia oraz Ma lassù ci vedremo); mnie szczególnie podobała się scena “ze szkatułką” (Giustizia! o Sire! oraz kwartet Ah, si maledetto, sospetto fatale), świetnie zaś wypadła w królewskiej arii-modlitwie z IV aktu Tu che le vanità, w której Kurzak niezwykle naturalnie przekazała uczucia bezsilności i miłości. Wspaniała aktorsko – delikatna, a zarazem silna królowa; w połączeniu z wzruszającym śpiewem stworzyła emocjonalną i przejmującą kreację.
W postać Rodryga wcielił się Andrzej Dobber. Choć rola ta zazwyczaj wykonywana jest przez młodszych śpiewaków, to w interpretacji doświadczonego barytona zabrzmiała bardzo naturalnie. Artysta z dużą pieczołowitością niuansował tekst libretta, był bardzo dobry aktorsko; pięknie frazował i miękko kreślił legata w arii O Carlo, ascolta…Io morrò ma lieto in core z III aktu, świetnie zabrzmiał też duet z Filipem II Restate! Presso la mia persona. Słabiej zaś wypadły sceny z Don Carlosem – duet È lui!… desso… l’Infante! – Dio che nell’alma infondere z I aktu i tercet z Eboli Trema per te, falso figliuolo z II aktu.
Partię księżniczki Eboli wykonała Monika Ledzion-Porczyńska. Artystka dysponująca mezzosopranem o dużym wolumenie stworzyła wiarygodną postać przebiegłej i zazdrosnej księżniczki, atrakcyjnie wypadła w obu ariach – ciepłym dźwiękiem wykonała temperamentną saraceńską balladę Nei giardin del bello saracin ostello, zaś dużym ładunkiem dramatyzmu i emocji wypełniła arię Oh don fatale.
W roli tytułowego Don Carlosa wystąpił francuski tenor Roberto Alagna. Niestety jego głos o charakterystycznym tembrze (który, w mojej opinii, ostatnio bardziej się wyostrzył) nie jest dostatecznie stabilny, wręcz jeszcze bardziej rozwibrowany. Co więcej borykał się z problemami pamięciowymi, przez zdecydowaną część swojego występu “siedział w nutach”, nierzadko cierpiała na tym aktorska interpretacja roli oraz zgranie z pozostałymi wykonawcami, a nawet dyrygentem. Na myśli mam tu chociażby duet z I aktu È lui!… desso… l’Infante! – Dio che nell’alma infondere, pomimo wszelkich starań Andrzeja Dobbera, tenor składając przysięgę wierności, nie zwracał na scenicznego partnera zbyt dużej uwagi – zabrakło tu braterskich, przyjacielskich gestów czy chociaż spojrzenia, na które do ostatnich taktów czekał baryton. Lepiej było w tercecie Trema per te, falso figliuolo z II aktu. Znaczną poprawę można było zaobserwować zaś w duetach z Elżbietą (Io vengo a domandar grazia oraz Ma lassù ci rivedremo).
Pozostałe role zagrali artyści na stałe związani z łódzką operą. W Wielkiego Inkwizytora wcielił się Robert Ulatowski, w którego śpiewie i grze aktorskiej zabrakło surowości i bezwzględności, cech charakterystycznych dla tej siejącej grozę postaci, przez co duet z Filipem II Son io dinnanzi al re? nie wyszedł na tyle porywająco. Atrakcyjną, ciemną barwę głosu zaprezentował Rafał Pikała w tajemniczej roli Mnicha. Odważnym aktorsko, lecz wokalnie pozostającym nieco w cieniu Tybaltem była Aleksandra Borkiewicz. Wyróżniająco zaśpiewała Hanna Okońska (iście niebiański sopran) w epizodycznej roli Głosu z nieba.
Całość zza dyrygenckiego pulpitu poprowadził Vladimir Kiradjiev. W jego interpretacji zabrakło mi nieco bardziej wyrazistych w niektórych fragmentach zmian dynamicznych w grze orkiestry. Dyrygent zmierzył się z niełatwym zadaniem zgrania ze sobą wszystkich wykonawców, zespołów, co w topofonicznym ustawieniu (niestety czasem cierpiało na nim brzmienie orkiestry) wcale nie mogło być proste – udawało mu się to z różnym skutkiem, zazwyczaj pozytywnym, ale w skomplikowanych, zbiorowych scenach łatwo nie było. Niezmiennie dobrze śpiewał chór – czy to jako mnisi, czy jako damy dworu, czy rozwścieczony lud, czy wreszcie w potężnej scenie auto-da-fé – łódzki zespół pokazał klasę. Śpiewał pełnym, klarownym dźwiękiem, a przy tym wiernie wykonywał reżyserskie zadania. Dobrze było to słyszalne w Spuntato ecco il dì d’esultanza z II aktu. Do całości niezbyt pasował balet, użyty był w scenach, które tanecznego popisu nie potrzebują, a wręcz przeszkadzają w ich odbiorze. Zapewne w reżyserskim zamyśle miał on dodać widowisku monumentalizmu, jednak stał się niepotrzebnym dodatkiem. Nieprzemyślana choreografia Diany Theocharidis, zamiast wzbudzać podziw czy pozytywnie zaskakiwać, najzwyczajniej przeszkadzała. Na szczęście to tylko w dwóch scenach, co gorsza – obie pod tym kątem nie były udane: najpierw podczas saraceńskiej ballady Nei giardin del bello saracin ostello, kiedy to Eboli rozwesela dwór, a tutaj, wbrew działaniom księżniczki i treści libretta, dwór już wesoło i nierytmicznie pląsał z użyciem cyrkowego rekwizytu hula hop w akompaniamencie temperamentnej pieśni; potem w czarnych szatach tańczył podczas uroczystej sceny auto-da-fé (pielgrzymi? mnisi? heretycy? …). Lepiej wypadli soliści baletu w wstawkach tanecznych podczas krótkich wstępów orkiestrowych.
Premierę Don Carlosa w Teatrze Wielkim w Łodzi można nazwać jednym z najciekawszych wydarzeń obecnego sezonu w Polsce. Rzadkością jest możliwość obejrzenia wspaniałych solistów występujących wspólnie w tak pięknym repertuarze. Wzruszający, emocjonujący wieczór – będę z tęsknotą myślał o nim przez kolejne tygodnie.